Tatry: Kasprowy Wierch i Beskid

Czy wiesz, że Kasprowy Wierch można zdobyć pieszo, bez użycia kolejki? Wiem, że wiesz. Dziś zaprezentuję ci piękną widokowo trasę w Tatrach, która jest wystarczająco wymagająca, by się zasapać i zarazem prosta, by jej podołać, gdy stawiasz pierwsze kroki w wyższych górach.

Urlop i dziesiątki kilometrów w Tatrach to dla mnie synonimy, jednak w tym roku było nieco inaczej. Wszelkie plany i pomysły na trasy musiały ulec zmianie z uwagi na codzienne ulewy i burze, a także bieg, o którym decyzję podjęłam na dzień (a w zasadzie noc) przed wyjazdem. Nie oznacza to jednak, że próżnowałam – po prostu oszczędzałam się bardziej niż zazwyczaj.

Na Kasprowy Wierch ruszamy z Kuźnic. Już po kilku krokach od parkingu dostrzegam stado owiec, które w Tatrach nie powinno nikogo dziwić. Jest to jednak ostateczne potwierdzenie faktu, że nareszcie, po 8 miesiącach, znowu TU jestem i nikt nie odbierze mi tych wspaniałych chwil.

Aby dostać się na szczyt, wybieramy zielony szlak i trzymamy się go przez najbliższe trzy godziny. Nie oznacza to jednak nudnego człapania, bo widokowo szlak naprawdę robi robotę, czego dowodem są zdjęcia z niniejszego postu.

Obserwując kursującą nad moją głową kolejkę i machające dzieci, wyobrażałam sobie następującą scenkę:

-Widzisz, synku? Jak nie będziesz się uczył, to będziesz musiał chodzić piechotą, jak ta Pani.

Po krótkim postoju na Myślenickich Turniach ruszamy dalej. Pogoda tego przedpołudnia jest fantastyczna, więc całą trasę wzbogacają panoramy Tatr Zachodnich.

Biorąc pod uwagę aurę, dochodzę do wniosku, że realizowana właśnie trasa była mocno asekuracyjna, ale szybko uspokajam się myślą o biegu i prognozowanych popołudniowych burzach.

Na Kasprowym, jak to na Kasprowym – jedzenie i picie za miliony monet, bo turyści z kolejki zapłacą dutki. Po chwili odpoczynku i zjedzeniu prowiantu, ruszamy na Beskid, od którego dzieli nas jedynie kilkanaście minut. Świnica kusi swym wierzchołkiem, ale szybko stawiam się do pionu: miało być lekko…

Teraz będzie już z górki i to dosłownie: Murowaniec w samym sercu Doliny Gąsienicowej i zejście do Kuźnic. Niestety, nawet tak prosty plan musiał się wysypać z powodu nieprzewidzianego wydarzenia.

Gdy chodzę po Tatrach, mam w sobie coś z dziecka – patrzę wszędzie, tylko nie pod nogi. Tym razem zapatrzyłam się na Kościelec i gruchnęłam z impetem na ziemię, potykając się o jakiś kamień. W pierwszej chwili myślałam, że jedynie obiłam i pozdzierałam sobie kolana i ręce, ale, kiedy próbowałam wstać i pójść dalej, okazało się, że nic nie widzę i dosłownie słaniam się na nogach. Nie wiem, co konkretnie się stało, bo trwało to zaledwie kilka minut. Podejrzewam, że za mocno pospinałam się paskami od plecaka i aparatu i przy upadku po prostu mnie odcięło. Na szczęście był ze mną mój partner, który szybko sprowadził mnie do Murowańca, gdzie energia wróciła bez przeszkód i skończyło się tylko na odrobinie stresu.

Po uzupełnieniu kalorii i płynów, ruszyliśmy w kierunku Kuźnic przez Przełęcz Między Kopami. Nie mogłam się zdecydować na to, czy zejść przez Dolinę Jaworzynki, czy jednak przez Boczań, więc rzuciliśmy monetą i padło na Jaworzynkę. Zapewne właśnie dlatego wybrałam Boczań. 🙂

Nad naszymi głowami latał śmigłowiec, więc tamtego dnia nie byłam jedynym pechowcem, który dostał żółtą kartkę od Tatr. Mam nadzieję, że i w tym przypadku wszystko skończyło się pozytywnie.

Trasa:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *