Alpy Bawarskie: Zamek Neuschwanstein

Zbliżająca się nieuchronnie trzydziestka nie przybliża mnie ani trochę do realizacji wszystkich marzeń z listy do zrobienia. Wręcz przeciwnie – każdego tygodnia dopisuję do niej kolejne pomysły i udaję, że doba jest z gumy. Na szczęście jeden z nich zapisałam już na kartach pięknych wspomnień.

Zamek Neuschwanstein zna każdy, kto kiedykolwiek oglądał bajki Disneya. Dzięki tym animacjom wiemy, że poślubienie nieznajomego to niezły pomysł, skutkujący długim i szczęśliwym żywotem.


Specyficzny zamek znany z czołówki to właśnie Neuschwanstein w miejscowości Schwangau w Bawarii. Sam pomysł udania się tam był nieco wariacki, bowiem głównym celem mojego wyjazdu ze znajomymi był koncert Rogera Watersa w Pradze. Z uwagi na to, że zbiegał się on z majówką, uznaliśmy, że do Wrocławia pojedziemy naokoło. Tak bardzo naokoło, że finalnie zrobiliśmy ponad 2 000 kilometrów.

Po kilku godzinach słonecznej jazdy z urokliwej Pragi dotarliśmy do naszego bajkowego celu. Nim ruszyliśmy ku najbliższemu otoczeniu budowli, stawaliśmy co chwilę na poboczu, by wykonać dziesiątki zdjęć niczym z pocztówki. Okoliczne szczyty rozbudzały moją wyobraźnię jak mało co, jednak tym razem plany nie zakładały trekkingu, a jedynie eksplorację okolic zamku. Poza tym było już mocno po południu, zatem musieliśmy się pospieszyć, by zachód słońca podziwiać z nieco wyższych rejonów.

Oprócz samej czołówki, z bajkami Disneya tę budowlę łączy jeszcze jedna rzecz – marzenia. Jedni marzą o wielkiej miłości do końca świata, inni zaś o tym, by przekształcić ogromne fascynacje niemieckim średniowieczem, panowaniem Ludwika XIV  i muzyką Wagnera w budowlę. Mowa oczywiście o  panowaniu Ludwika II Wittelsbacha, króla Bawarii, który zlecił budowę zamku swoich marzeń. Władca – ekscentryk, wrażliwy dziwak i miłośnik sztuki, który niesamowicie zadłużył swoje państwo, między innymi przez budowanie kolejnych zamków, które, o ironio, dzisiaj zapewniają niebywałe wpływy do budżetu. Dla króla były one miejscem, w którym mógł się skryć przed światem i uciec od pogarszającej się sytuacji swojego kraju.

Czytałam, że samo zwiedzanie jest mocno problematyczne z powodu tłumów turystów, odwiedzających słynną budowlę, ale nie potwierdziło się to w praktyce – słynny most Marienbrücke, z którego widzimy Neuschwanstein w pełnej krasie był niemal pusty. Może to dlatego, że nasza Majówka to dla wielu ludzi po prostu środek tygodnia pracy. W połączeniu z wczesnym wieczorem to rozwiązanie idealne.

Z uwagi na późną porę i brak chęci w zespole, odpuściliśmy sobie zwiedzanie wnętrza budowli, skupiając się na obejściu otoczenia Neuschwanstein i podziwianiu bajecznych widoków tej architektonicznej perły w sercu bawarskich Alp.

Samo podejście z parkingu pod wejście do zamku zajmuje około godziny – spacer dokoła drugie tyle, choć w naszym przypadku było to znacznie dłuższe doświadczenie. Byliśmy zauroczeni pobliskim Schwangau, który mieliśmy okazję oglądać w różnych odsłonach – przy zachodzącym słońcu i podświetlony po zmroku. Jednocześnie nie mogliśmy się zdecydować, czy przekładać myśli na słowa, czy jednak  zbierać żuchwę z podłogi w przerwie między wykonywaniem setek zdjęć. Niezwykłe uczucie. Mam nadzieję, że zdjęcia w niniejszym poście choć trochę je wam przybliżą.

Na parking wróciliśmy około 21:00, więc szybko zjedliśmy pozostałości z obiadu i ruszyliśmy w kierunku Drezna z wliczonym noclegiem w aucie na parkingu pośrodku niczego.

Informacje praktyczne:

Dojazd: w tym przypadku mieliśmy do dyspozycji auto, zatem posiłkowaliśmy się Google Maps, gdzie wpisaliśmy po prostu Neuschwansteinstraße, Schwangau, Niemcy

Parking: jest dostępny pod zamkiem w cenie 6 euro za dzień (informacja z 2018 r.)

Inne: jeśli jeździcie autem na gaz, zadbajcie o zabranie własnej przejściówki do tankowania, ponieważ jest z tym spory problem. Poza tym nie każda stacja benzynowa oferuje LPG.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *