Barkley Marathons – najtrudniejszy bieg świata?
Wyobraź sobie, że masz przebiec 160 kilometrów z sumą przewyższeń prawie 20 000 m. To tylko dwa razy więcej niż w Ultra-Trail du Mont-Blanc. Już? A teraz dodaj do tego, że nie wystarczy odłożyć trochę grosza i opłacić pakietu startowego. Aby zostać jednym z 40 śmiałków, którzy zmierzą się z trasą, musisz napisać tekst, zatytułowany: „Dlaczego to właśnie ja powinienem pobiec w Barkley”. W jakim terminie? Jeśli jeszcze nie wiesz, to znaczy, że nie zależy Ci wystarczająco. Potem pozostaje Ci wpłacić nieco ponad 1,5 dolara wpisowego, przywieźć tablicę rejestracyjną, skarpetki lub paczkę Cameli z filtrem i już! Proste, prawda? Czas na przygotowania!
Barkley Marathons – najdziwniejszy bieg na świecie
Na 90-minutowy film dokumentalny o tych zawodach trafiłam na Netflixie. Ze szczątkowych opisów wynikało, że to zabawa dla prawdziwych szaleńców. Przeczucie mnie nie zawiodło! Po wypełnieniu specyficznych formalności oznaczasz sobie trasę na podstawie otrzymanej wcześniej mapy. Chyba nie muszę dodawać, że nie wolno ci zabrać ze sobą urządzeń z GPS ani telefonu? Impreza rusza, gdy jej twórca, Gary Cantrell, odpali papierosa. Co to za gość?
http://ultrarunnerpodcast.com |
Choć sam pomysłodawca sporo biegał na dystansach ultra, własnej trasy nie przebiegł i był pewien, że nieprędko znajdzie się ktoś, komu się to uda. Cały pomysł przyszedł mu do głowy, gdy dowiedział się, że zabójca Martina Luthera Kinga, James Earl Ray podczas swojej ucieczki z więzienia pokonał zaledwie kilkanaście kilometrów w ciągu 55 godzin. Jako znawca tych rejonów (Tennessee w USA), uznał, że w tym czasie można by pokonać znacznie więcej.
Musiało minąć niemal 10 lat, by ktokolwiek znalazł się na mecie. I, wyobraźcie sobie, że dziś, 30 lat później, tych herosów jest zaledwie kilkunastu. Dwóch z nich ukończyło trasę więcej niż raz.
Po drodze, w różnych warunkach atmosferycznych, przy braku snu i potężnych różnicach wysokości, zawodnicy muszą wykazać się wzorową orientacją w terenie, bowiem warunkiem zaliczenia biegu, oprócz ukończenia go przed upływem 60 godzin, jest dostarczenie wyrwanych stron książek, które ukryte są na trasie. Tytuły pozycji są bardzo motywacyjne.
Znajdziesz tu „Idiotę”, „Śmierć w lesie”, „Potępienie” czy „Raj utracony”. Lepiej ich pilnować, bo w 2013 roku Jared Campbell zgubił gdzieś jedną kartkę i został zdyskwalifikowany. W 2017 roku inny zawodnik, Gary Robbins, spóźnił się na metę o 6 sekund. Nie miało to jednak wielkiego znaczenia, bowiem z dostarczonych stron wynikało, że pomylił trasę, co było równoznaczne z dyskwalifikacją.
Myślę, że czujesz się wystarczająco zachęcony, by wpisać ten „bieg” na swoją bucket list. 🙂
Do biegania ultramaratonów mi bardzo daleko. Sądzę, że nigdy nie ukończę nawet ćwierci takiej trasy, ale tego typu filmy i literatura zawsze do mnie trafiają. Nie widzę w nich jedynie ludzi, którzy przebiegli 160 kilometrów, ale kogoś, kto na taki start poświęcił tygodnie treningów, specjalnej diety, a – co najważniejsze – kogoś, kto ma psychikę z żelaza.