Od jakiegoś czasu regularnie śledzę grupy tematyczne, które dotyczą moich zainteresowań i, jak się okazało, są niewyczerpaną kopalnią pomysłów na kolejne posty. Podziwiam piękne posiłki roślinne, kibicuję biegającym o 5 rano lub tym, którzy z dumą prezentują zdobyte po raz pierwszy szczyty czy medale. Też kiedyś zaczynałam w każdej z tych dziedzin, więc z radością dopinguję innych i cieszę się, gdy o wiele lepsi kibicują mi.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy jedna z kobiet w grupie biegowej wstawiła swoje zdjęcie z treningu, chwaląc się, że biega regularnie już 4 miesiące, a, oprócz pochwał i słów motywacji, przeczytała komentarz, który brzmiał mniej więcej tak: „Ludzie, ogarnijcie się z tymi gratulacjami. 4 miesiące regularnego biegania i X kilometrów w godzinę?! To co ty robisz na tych treningach?”.
Odpowiedź jest prosta, ale być może wymaga napisania: ta pani na swoich treningach BIEGA.
Czy naprawdę ten wszechobecny coaching opanował ludzi do reszty? Tak trudno zrozumieć, że nie każdy chce codziennie opuszczać swoją strefę komfortu i robić mocniej, więcej, szybciej?
Nie każdy może być kim chce, osiągnąć sukces i bogactwo, a przy tym złamać 2,5 godziny w maratonie, bo, tak jak nie każdy jest inteligentny, by mieć to pierwsze, tak nie każdy ma warunki dla tego drugiego.
Nie każdy ma ambicje walczyć o podium po pół roku od wstania z kanapy, nie każdy chce robić życiówki już, teraz, natychmiast. Niektórzy chcą po prostu cieszyć się bieganiem wokół parku w tempie 6 minut na kilometr i słuchaniem śpiewu ptaków o świcie. I to jest okej!
Tej niczym niezmąconej radości życzę tobie, początkujący biegaczu, a tobie, szanowny malkontencie, trochę więcej życzliwości i zrozumienia, bo biegaczem jest ten, kto biega, a nie ten, kto biega szybko.