Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich DFBG 2023: relacja ze Złotego Maratonu

Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich (DFBG) dla wielu osób, w tym dla mnie, stanowi ważną datę w sezonie biegowym. Niepowtarzalny klimat Lądka-Zdroju, duży wybór dystansów i świetna atmosfera sprawiły, że DFBG wpisałam do swojego kalendarza na stałe. W edycji 2023 zdecydowałam się na dystans 45 km. Poprzedziłam go asfaltowym maratonem, by przetestować żywienie i samopoczucie po przekroczeniu magicznej granicy 30. kilometra. 

Wybór dystansu

Zapisy na DFBG startują w listopadzie roku poprzedzającego start. Do wyboru mamy obecnie (2023) dystanse:

  • 10 km
  • nocny trail 15 km
  • 21 km
  • 33 km (seria Golden Mountains Trail)
  • 45 km
  • 68 km
  • 110 km
  • 130 km
  • 240 km

Plan na DFBG

Choć przy nowych dla mnie dystansach nie trenuję z planem i nie skupiam się na uzyskaniu konkretnego wyniku, jakiś tam plan mam zawsze. W tym przypadku wynikał on z profilu trasy, który prezentował się tak:

Złoty maraton DFBG: profil trasy

Ponieważ najciekawsza i najtrudniejsza część trasy rozpoczynała się po punkcie odżywczym na 23. kilometrze. Planowałam pierwszą połowę pobiec na tyle szybko, by zyskać spory zapas czasu. Miałam zamiar skorzystać z niego podczas podbiegu na Jawornik i na końcówce, gdy nogi nie będą już pierwszej świeżości. Półmaraton jest moim ulubionym dystansem, więc tym bardziej te 23 kilometry miały pójść jak z płatka.

Plan vs rzeczywistość

Tego ranka obudziłam się z doskonałym samopoczuciem: wyspana, świetnie zregenerowana i z dobrym nastawieniem, wszak ultra biega się też głową. Obsługa hotelu w Lądku zrobiła biegaczom wielką przysługę i przygotowała śniadanie 2 godziny wcześniej – każdemu wedle życzenia. Wybrałam jajecznicę. I to prawdopodobnie był błąd, bo zazwyczaj nie jadam takich śniadań. Już na 14.-15. kilometrze mój żołądek rozpoczął strajk. W połączeniu z ogromnym upałem, który dodatkowo osłabiał organizm, dostałam solidną chłostę. Uznałam, że jeśli do wspomnianego wyżej punktu na 23. kilometrze nic się nie zmieni, schodzę z trasy. Straciłam bardzo dużo czasu i plan posypał się niczym domek z kart.

DFBG Złoty Maraton
Wybiegam z pierwszego punktu na 10. kilometrze. Jeszcze nie wiem, co mnie czeka.

Był to przełomowy moment w moim bieganiu. Spokój i pewność, które poczułam, zalały cały mój mózg. Jasne, było mi bardzo przykro, bo kocham DFBG i cieszyłam się na to doświadczenie, ale zadbanie o to, bym cało i zdrowo zakończyła te zawody wysunęło się na pierwszy plan. Myślę, że wielu biegaczy zna te klimaty: bieg z kontuzją, dolegliwościami, chorobą. „Ja dzisiaj tak treningowo”, „Biegnę z kontuzją”, „Dopiero skończyłem antybiotyk, oby wyszło”. Nie będę zgrywać świętej – swoją pierwszą połówkę biegłam z anginą, bo przecież już się przygotowałam. Nigdy więcej.

Właśnie tam, na trasie DFBG, poczułam, że od dłuższego czasu nie jestem już w tym miejscu. Jestem w miejscu, gdzie kluczowa jest dyscyplina, ciężka i rzetelna praca, ale najważniejsze na świecie jest zdrowie i nie ma sensu cisnąć na siłę.

DFBG Złoty Maraton
Widać po minie, że lekko nie jest.

Kluczowy 23. kilometr

Do Złotego Stoku, gdzie znajdował się punkt, dobiegłam z zaledwie godzinnym zapasem czasu. Fatalnie. Przecież czekała mnie ta wymagająca część. Ponieważ moje dolegliwości żołądkowe zastąpiła okropna kolka (prawdopodobnie z odwodnienia), uznałam, że zjem sporo arbuza, aby zaspokoić głód i nie obciążać za mocno przewodu pokarmowego. Uzupełniłam płyny i ruszyłam na Jawornik Wielki. Choć czas nie był moim sprzymierzeńcem, wierzyłam, że uda mi się zmieścić w limicie. Z pewnością biegłoby mi się łatwiej, gdybym przyjmowała żele lub inne węglowodany, ale po akcji z początku trasy zdecydowałam się lecieć na arbuzach. Tak dotarłam do punktu w Orłowcu, który znajdował się na 33. kilometrze trasy.

33. kilometr DFBG

Punkt w Orłowcu wspominam wspaniale. W przeciwieństwie do pozostałych, można było poprosić o polanie głowy lub czapki zimną wodą ze strumienia. To dodało mi sporo energii, którą – jak wynika z powyższych opisów – nie mogłam szastać. 🙂 Ponownie posiliłam się najlepszym i najsłodszym arbuzem na świecie i nie pozostało mi nic innego jak ruszać ku mecie. Zapas czasu miałam niewielki, więc nie myślałam o jakichkolwiek wynikach, a jedynie o zmieszczeniu się w limicie. Cóż, nie taki był plan. Poczłapałam w kierunku Lądka, wiedząc, że nie mogę zatrzymywać się ani na chwilę.

DFBG Złoty Maraton
Uwielbiam to zdjęcie. Samotność długodystansowca.

Ostatnie kilometry do mety

Ostatnie kilometry były jednym wielkim pokazem ludzkiej dobroci. Mieszkańcy Lutyni przygotowali dla nas kurtyny wodne, a Pan Jacek, pracownik budowlany, który znajdował się na jednej z działek, zapraszał każdego z nas do siebie i również oferował zbawienne polanie zimną wodą. Po zawodach otrzymał za to płynne podziękowanie od członków facebookowej grupy DFBG.

Ludzie wychodzili z domów, dopingowali, przekonywali, że zostało naprawdę niewiele. Choć moje mięśnie czworogłowe były już nieźle zmęczone, starałam się biec szybko, aby cały ten wysiłek nie zakończył się po limicie czasu. Co ważne – w każdej minucie wysiłku cieszyłam się, że jestem w moich ukochanych górach i mam dwie zdrowe nogi, którymi mogę przemierzać te kilometry. Myślę, że ten fun jest najważniejszy.

Mamy to!

Na metę wbiegłam kilka minut przed wyznaczonym czasem, znajdując się w gronie 585 osób, którym się to udało. Niemal 40 osób przybiegło po wyznaczonej godzinie, a 56 obok nazwiska zobaczyło litery, których nikt widzieć nie chce: DNF (did not finish). Nie dziwię się, bo tropikalny upał nam nie sprzyjał.

DFBG Złoty Maraton
Rzut oka na zegarek i…mamy to!

Choć nigdy dotąd mi się to nie zdarzyło, po przekroczeniu linii mety usiadłam i po prostu się popłakałam. Ten bieg był dla mnie potwornie ciężki, choć rano nic tego nie zwiastowało. Uczucie bycia na mecie, bycia ultrasem i doświadczenia tych wszystkich emocji połączyło się w niezły koktajl. Taki mix pysznych i słodkich owoców, w których znajdujesz także seler naciowy.

Do zobaczenia za rok!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *