Tatry: Czerwone Wierchy i Hala Gąsienicowa

To był umiarkowany spontan. W okolicy wtorku zaczęły się pojawiać informacje o lockdownie, który miał zostać ogłoszony w środę. Uznałam, że prawdopodobnie tak się nie stanie i, gdy tylko się upewnię, kupuję jakiś bilet w Tatry. Godzinę po tej decyzji otrzymałam wiadomość od Ewy. Nie była długa: piątek po pracy, Tatry? Może nie powiem ci, jak żyć, ale na to pytanie zawsze znam odpowiedź.

Sobota

Na miejsce dojechaliśmy tuż przed 6:00. Czteroosobowa ekipa stęskniona za Tatrami. W moim przypadku było to już 400 dni abstynencji. Ustaliliśmy, że ruszamy z Kir w kierunku Ciemniaka. Potem się zobaczy. Może przejdziemy całe Czerwone Wierchy, a może nie – ważne, że tu jesteśmy.

Listopad, doskonałe prognozy i wspaniała widoczność od rana. Czego chcieć więcej? Mimo robienia setek zdjęć, nasze tempo było dość dobre, choć miałam wrażenie, że coś jest ze mną mocno nie tak. Pomyślałam, że to zmęczenie spowodowane nocną jazdą.

W drodze na Ciemniak

Może to głód? Wszyscy byliśmy już nieźle zmęczeni, więc usiedliśmy w barze z widokiem i oddaliśmy się beztroskiej konsumpcji.

Ponieważ w rejonie Ciemniaka byliśmy nieco po 12:00, uznaliśmy, że przejdziemy całość Czerwonych Wierchów i wrócimy w świetle czołówek.

Aż trudno uwierzyć, że to listopad!

Mimo pięknej pogody, zejście żółtym szlakiem było mało śmiesznym żartem. Zajęło nam wieki! Kilogramy błota i śliskie kamienie sprawiły, że zrobił się potężny korek. Oczywiście nie powstrzymał mnie przed kilkoma kadrami przy ciepłym świetle, które widzicie powyżej. W błocie i trawie, ale ze zdjęciami – ta maksyma nigdy mnie nie opuści.

Niedziela

Choć niedziela była dniem naszego wyjazdu, uznaliśmy, że Kościelec będzie doskonałym celem wędrówki. Podjechaliśmy do Kuźnic i udaliśmy się w kierunku Hali Gąsienicowej. Podczas podejścia poczułam, że coś się dzieje. Nie zliczę, ile razy szłam szlakiem przez Boczań, a tego dnia miałam wrażenie, że nie przejdę kolejnych 500 metrów. Kawałek przed Halą Gąsienicową podjęłam decyzję: mam słaby dzień, zostaję na dole.

Jestem na etapie, w którym nie mam parcia na kilometraż i wysokości. Wyjęłam czwartą część tatrzańskiej sagi Mroza, zimne piwo i położyłam się w cudownym słońcu, podczas gdy reszta ruszyła na Kościelec.

Powrót był dla mnie niezwykle stresujący, bo zwiastował powód mojego dziwnego samopoczucia. U mojej rodziny rozpoczęły się objawy zakażenia koronawirusem. Moje auto zaparkowane u Ewy, nie chciało odpalić, więc musiałyśmy użyć kabli rozruchowych. Finalnie wracałam do domu przy zerowej widoczności ze świadomością, że po tych chwilach szczęścia i wolności zalegnę w domu. Dobę później straciłam węch i wszystko stało się jasne…

Trasa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *