Góry Kaczawskie: jesień z widokiem na Karkonosze

Ostatnimi czasy wszelkie wyjścia odbywały się w większym gronie. Tym razem, wraz z Ewą i Tomkiem, uznaliśmy, że ruszymy na szlak we własnym towarzystwie. Założenia były proste: dużo lasów liściastych i picie jesieni przez słomkę.

Nim dojechaliśmy na miejsce, zatrzymywaliśmy się kilka razy. Poranek idealny! Jesienne mgły, ciepłe światło, moje żenujące umiejętności parkowania.

Trasa

Ponieważ trudno ułożyć sensowną pętlę w Górach Kaczawskich, wykorzystaliśmy dwa auta. Jedno z nich zostawiliśmy w Płoszczynie, zaś moim udaliśmy się do Komarna, skąd rozpoczęliśmy marsz. Już kilka kroków dalej rozpoczęła się magia. Pierwsze kilka kilometrów zajęło nam chyba ze dwie godziny. Widoki były tak wspaniałe, że dziękowałam sobie za wybór ogromnej karty pamięci.

Dom w Komarnie

Nie wiem, kto tu mieszka. Wiem jednak, że to bardzo bliski mi człowiek. Wdzięczny za każdą drobnostkę i cieszący się tym, że każdego ranka widzi to, co znajduje się na zdjęciach powyżej.

Jesień na bali

Lato minęło, jesieni czas… Choć znam te słowa, wiem, że nie otrzymam dofinansowania jako wykonawca disco. Radosne zdjęcia i plany – to na tym polu rozłożymy kiedyś namiot. Obudzimy się rano i będziemy podziwiać wschód słońca. Tak po prostu, z kubkiem kawy w ręce.

Błoto i więcej błota

Dalsza część trasy to mnóstwo błota. Nie zauważamy tego, bo kolor są wspaniałe! Dokonujemy aktualizacji swojego życia – co z budową, co w sercu, co nastąpi jutro. Zaczyna padać deszcz. Jesteśmy na takim poziomie zachwytu, że po prostu nakładamy kurtki. Nie ma dodatkowego komentarza. Jest CUDOWNIE.

Światło

Mapa podpowiada, że możemy zejść z trasy i obejrzeć Grodzisko. Choć nie jest ono niczym więcej niż nasypem w środku lasu, słońce dochodzi do głosu. Po kilku kilometrach w słocie i ciemnicy, widzimy TO.

Finisz

Stamtąd udajemy się w kierunku samochodu. W tak zwanym międzyczasie uznajemy, że wejdziemy jeszcze na Stromiec. Nazwa nie napawa optymizmem i rzeczywistość to potwierdza. Gubimy szlak i chwilę później znajdujemy się na zboczu Stromca po ciemku.

Daleko od ścieżki. Tak daleko, że nie ma sensu zawracać, ale nie ma sensu szukać wierzchołka. Ewa po prostu idzie, ja zadaję pytania (podam przykładowe, po usunięciu wulgaryzmów: po co?!), a Tomek mówi:

  • Są gorsze rzeczy. Niż bycie poza szlakiem. W nocy. W lesie.

Pewnie są. 🙂 Wierzę.

Finalnie, po małej wspinaczce, odnajdujemy szczyt i ruszamy w kierunku miasta. Tym razem znakowanym szlakiem. Docieramy na polanę, z której widać wspaniały księżyc. To dobry moment na kolację.

Tomek mówi: Słuchajcie. Tylko z Wami mam takie momenty. Odjechane, dziwne i magiczne. I wtedy dociera do mnie myśl przewodnia tego wyjazdu.

Nie, tu nie chodzi o losowe wyjazdy z nami. Te sytuacje spotykają nas, bo jesteśmy tacy sami. Ja, Ty i Ewa. Zachwycamy się wschodem słońca na Rysach, drewnianym kiblem w Tatrach, ale też kroplą na liściu, kanapką na polanie i światłem księżyca. Gdy pada, cieszymy się, że Polska ma tak różnorodną aurę.

Gdy mamy przemarznięte stopy, mówimy, że to wspaniale, że istnieją 4 pory roku. Gdy mamy spaloną twarz, cieszymy się, że choć na chwilę wyszło słońce.

Chcę być taka na zawsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *